Niusy

21.12. 2005

Pidżama po 18tce. Story Of The Year!

Takich przygód na urodzinach to jeszcze nie mieliśmy, chociaż zdarzało się nam grać już po 5 koncertów urodzinowych. Gdyby któryś z nas wiedział co nas spotka…
zatrudniłby regularną ekipę filmową, pana reżysera i nakręciłby z tych przygód, całkiem spokojnie, niezły rokendrollowy film. Scenariusz pisałoby życie…

Scena pierwsza, kamera pierwsza: kręciłaby to z perspektywy NRM – od momentu jak wsiadają do busa w Mińsku, jak przekraczają granicę, jak włamują się do chaty Tarasewicza w Waliłach, gdzie mieli spać… Ale nie spali, bo Leon do Niemiec pojechał, siostrze nic nie powiedział, siostra do chaty nie wpuściła, no więc oni – longiem – do Poznania w noc ruszyli, potem byłyby ujęcia jak czekają na wejście w Poznaniu, razem z PP, dwa kawałki grać mają, a tu Panie, światło się zapala i ludziska spierdzielają. Albo jak przez godzinę szukają dojazdu do Anilany w Łodzi, każdy im inną drogę pokazuje, śnieg sypie i nic już nie widać, nie słychać. A jechać trzeba.

Druga kamera kręciłaby wszystko z perspektywy Niedźwiedzia, organizatora wrocławskich urodzin, który był na wszystkich 4 koncertach i dowoził na miejsce i z miejsca gości – przede wszystkim Janerkę. Ta kamera pokazałaby też Lecha J., jak zmieniał się podczas tych kilku dni – od pierwszego dnia w Poznaniu – człowiek poważny, roztropny, za bas chwytający – bo wtedy się pewniej czuje i z rękami wie co robić – po koncert w Łodzi, gdzie krzyczy, że chce się do PP zapisać. Myśmy tego nie słyszeli. Nam to świadkowie opowiadali…

Trzecia, czwarta …. ciiiiiii i sza i cenzura… może kiedyś?

Jakoś w tym roku nam się z tymi Gośćmi udało szalenie. Wydawać by się mogło, że każdy z innej bajki przybył do nas, ale jakoś te, różne opowieści zaskakująco pozytywnie w jedną całość się poskładały: przed, na i po koncercie :). Arturo Rojek, człowiek który wpadał do nas w przerwach nagrywania wokali na nową płytę Myslovitz. qUka – w trakcie najbardziej morderczej trasy koncertowej polskiego show biznesu, namawiający Janerkę do pozowania, w najbardziej wyszukanych, fotograficznych pozach. Wreszcie sam Lechu dziwiący się: „czemu mi wcześniej nie powiedzieliście, że wy takie Jarociny tu odpie…cie:)”. To są magiczne chwile, nie do posmakowania na normalnych trasach, gdzie każdy ze swoim bendem – przyjeżdża, gra, składa sprzęty i oddala się po angielsku do hotelu lub innego miasta.

Poznań. Rekordowa frekwencja. Poznań przebił nawet zeszłoroczne wrocławskie urodziny, które wydawały się być niepobite niczym rekord świata w skoku Boba Beamona. Urodziny w Poznaniu zaczynaliśmy w 1997 roku, od koncertów w Eskulapie, by potem przenieść się Sali Wielkiej CK Zamek. Jak się okazywało – rokrocznie – każda z tych sal była zbyt mała by pomieścić wszystkich chętnych. Przez długi czas, w tym roku, zanosiło się, że urodzin w Po… może nie być wcale! Zamek ustanowił frekwencyjne limity, ceny za wynajem Areny były galaktyczne. Andrzej J. cudu dokonał i postanowiliśmy zaryzykować z Areną. I co się okazało? Znów znalazły się osoby, które spod hali odeszły z kwitkiem! Sam koncert mógłby poziomem dostosować się do frekwencji gdyby… gdyby jakiś nieuk nie włączył świateł przed drugim bisem, gdyby publiczność nie rzuciła się panicznie do wyjścia (choć wcale się nie paliło), gdyby dane nam było wykonać wspólnie z NRM „Welwetowe swetry” i „3 czarapachi”. Tego nam było żal najbardziej, wściekli byliśmy okrutnie. Co do braku piwa na koncercie… Takie w Polsce mamy prawo. Na obiektach sportowych, podczas imprez masowych jest zakaz sprzedaży alkoholu. Koniec. Kropka. Tak więc do końca nie solidaryzujemy się w bólu z zawiedzionymi z tego powodu. Sorry, mili Państwo, my mamy wam mówić jak sobie radzić z tym problemem? Ocena: 9

Wrocław. Po zeszłorocznych urodzinach we Wro… byliśmy chyba najbliżej nieba w naszej dotychczasowej karierze, nic więc dziwnego, że przeokrutnie naostrzyliśmy sobie zębiska na tegoroczne. Jako że WFF jest najlepszym w Polsce miejscem koncertowym, bardzo chcieliśmy uwiecznić to miejsce i tę wspaniałą publiczność w planowanym wydawnictwie DVD. Niestety okazało się, że przedsprzedaż biletów we Wrocławiu – w porównaniu z pozostałymi miastami – była gorzej niż katastrofalna i 3 dni przed urodzinami byliśmy zmuszeni „DVD Action we Wro” odwołać :(:(. Gdybyśmy jednak wiedzieli, że będzie was ponad 1300 osób – czyli tyle ile w końcu w WFF się ludzi pojawiło – nagralibyśmy to! Wkurzenie było potrójne gdyż… zagraliśmy tu bez wątpienia, muzycznie, najlepszy z urodzinowych koncertów. Na przyszłość wielka prośba: kupujcie bilety prędzej!!! Wracając do samego koncertu – z gości i z nas samych opadła już trema, ulotniła się niepewność, drugi bisik z NRM poszedł jak w masło, na scenie czuliśmy tak wielką energetyczną lutę, że o mało nam gaciochy nie pospadały! Wrocławiacy dali radę w 100%, wyszedł super koncert, tylko żebyście te bilety wcześniej… eh, porażka roku. Ocena: 9,95

Warszawa. Nie pierwszy raz przyszło nam z Pidżamą otwierać w Polsce nowe, koncertowe miejsca. Nigdy jednak nie zdarzyło się to przy okazji urodzin. I oby już nigdy więcej się to nie powtórzyło! :) Kiedy wjeżdżaliśmy do Palladium z backlinem, jeszcze kończono spawać, zmywać, malować, wstawiać zamki… a kiedy dowiedzieliśmy się, że z uwagi na mieszkańców, imprę trza skończyć do 22.00, chcieliśmy się z powrotem zapakować i do Poznania wracać. Kontynuując koszmary: podczas próby nie byliśmy w stanie poradzić sobie z dźwiękiem, jego chore natężenie, nieselektywność, chore pasma, rzygające monitory sprawiły, że niektórzy z nas bardziej trupy przypominali niż dostojnych jubilatów. Niemniej mieliśmy świadomość, że podobnie jak nie ma powrotu do grania sztuk na Eltronach, tak nie powrotu do urodzin PP w Proximie. Zdawaliśmy sobie sprawę – jak wielki wysiłek i ile nadludzkiej determinacji włożyli organizatorzy w-wskich urodzin by to miejsce przystosować i przygotować do naszego eventu. Zacisnęliśmy kły w paszczach i czekaliśmy co się zdarzy… A zdarzył się nam jeden z naszych najlepszych warszawskich koncertów!!! To czego dokonali Warszawiacy przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Power nieziemski, super energia, niesamowita interakcja na linii: publika-scena. Po koncercie długo nie mogliśmy uwierzyć, że to działo się w realu. I nie zmienią tej oceny, tradycyjne w tym mieście: glanowanie nieletnich i malkontenctwo z powodu nadmiaru much w nosie. Nic nie jest w stanie zabronić powiedzieć nam, że to był genialny koncert! Nawet to, że w wielu kawałkach sypaliśmy się jak Kazie z przedszkola. To publiczność, jej udział w tym koncercie sprawił, że wszyscy włącznie z sennymi w tym dniu gośćmi (do tej pory…), pozwoliliśmy sobie pofrunąć totalnie wysoko. Najwyżej. Po koncercie żartowaliśmy sobie, że szkoda wielka, że tego światła nie włączono nam w stolicy, bo tego dnia przecież nikt w Palladium, z tego powodu nie rzuciłby się w popłochu do szatni… Ocena: 9,99

Łódź. No i przyszła zima. Na miejscu okazało się, że są w obiegu dwie, różne godziny rozpoczęcia koncertu. To zawsze działa jak klątwa. Klątwa koncertowa. Bądź mądry, miły i przezorny… i podejmij decyzję, o której godzinie ten koncercik rozpocząć? Okazało się, że proces przedostawania się publiczności z dworu do hali trwał tyle, że trza się było trzymać tej drugiej pory, czyli 20tej. Początkowo, te urodziny, miały się odbyć w zupełnie innym miejscu… rozumiecie: inauguracja, pierwszy raz, huk, granaty, feta… Ale okazało się, że organizatorzy z miejscem nie zdążyli, zaproponowali Anilanę. Zadzwoniłem do P. Wieteski, kultowego menago, który nie raz tam sztuki stawiał i bili mu brawo. Postanowiliśmy zaryzykować. Bo kto nie ryzykuje… ten mistrzostwa świata nie jedzie. My zaryzykowaliśmy i … na mistrzostwa świata nie pojechaliśmy, odpadliśmy w barażach, mimo pomyślnego losowania. Po tych, trzech urodzinowych miejscach, to czwarte – wiało jakąś odhumanizowaną biedą, miejscem straceń bardziej niż areną uciech wspólnych. Co tu dużo ukrywać polegliśmy w tej jaskini. Sala była za duża, sprzętu i świateł za mało. Ludzi? Tyle, że starczyłoby na dwie Dekompresje, na jedną Anilanę – ciut za mało. W Poznaniu, z nadmiarem miejsca poradziliśmy sobie przesuwając scenę do publiczności. Tu, ten zabieg, podobnie jak kilka innych z serii tzw. „samonarzucających się” nie wypalił. Szkoda miejsca na wytykanie sobie win. Widocznie tak być musiało. No i tak było… O ile w Poznaniu tę śmiertelną przestrzeń udało się zagłuszyć sprzętem, zaciemnić światłami i cieniami – tu byliśmy jak obcy przybysze z Dong Feng po lądowaniu na Maracanie, czyli na największej patelce świata. Król okazał się nagi. Król nie znał języka, przez megafon przemawiał i nie potrafił nawiązać dialogu z tubylcami, którzy onieśmieleni nagością królewską – obcymi się być wydawali. Na pocieszenie dodamy jedynie, że ponoć i o dziwo!, zapis dźwiękowy z koncertu łódzkiego jest lepszy niż tego ze stolicy. Ocena: 7,539

Czas na totalne podzięksy i ukłony za wspomniane chwile i momenty:
Lech Janerka, Bożena Janerka, Rojas, qUka+Agnieszka
( my też cię polubiliśmy), NRM (ducha nie traćcie – jeszcze zagramy u was razem trasę!!!!), Niedźwiedź (witamy w rodzinie – żeby chociaż trochę różowa była :)), Mirmił, Ruski, Wójcik, Kartoniarz, Jola Kilian, Andrzejek Jegliczka + całe GoAhead, regDos – wiesz za co najbardziej… + za resztę oczywiście też! Albertiga, Orant + Książe, Macey, Zebra, D., Angusia, co naszą liderką na tej trasie była!, Paweł Wierzbicki, Robert Kaleta, Mario Pluta – koniec wieńczy dzieło, Venda – ten tort – z orzechami – do teraz pamiętamy, Beata Mencel, Sławek Pietrzak, Arek Szymański, Kudłaty, M. Floriański, Bartek Kukuć + Olga – Biblioteka Rules! Bartek Pawlak + Kejt, Strażniczka – pamiętaj, już nigggdy więcej!!!

TAKIE SAME DZIĘKSY I UKŁONY DLA TYCH, KTÓRYCH WYMIENIĆ TU NIE ZDOŁALIŚMY, A KTÓRZY Z NAMI BYLI I NAS WSPIERALI! SZACUNEK!