Niusy

01.05. 2007

Szkocja Anglia 1:1, część pierwsza.



fot.: anialodz’s   więcej >>

Edynburg. …Edynburg to takie polskie miasto. Większość spotykanych przez nas białych ludzi sprawnie posługiwała się naszym narzeczem. Ba, nawet pewien Pakistańczyk, już na dzień dobry przywitał nas swojskim <<dzen dobhry>> i gorąco zachęcał do zakupu lokalnej gazety po polsku. Edynburg to piękne miasto z imponującym zamczyskiem, gdzie za jedyne 11 funciaków – można – w trzy godziny – poznać cała historię Szkocji. A jak bolą po tym nogi… historycznie! Tym bardziej, że w rolę dzielnych piechurów – zwiedzaczy, wcielili się Kozak i Grabaż (ha ha ha).

W Edynburgu, podobnie jak w całej Szkocji – nigdzie nie można palić fajek: ani w restauracjach, ani w pubach ani nawet we własnym pokoju w hotelu – to było uciążliwe. Pierwszy, nie koncertowy wieczór miło spędziliśmy w towarzystwie Ani, Emilki i Pawła – 3 Polaków osiadłych w E.. Poleźliśmy do pubu i degustowaliśmy miejscowe bronki – Ohyda. Zwieźć się tym nie dało nijak. Może to i lepiej, bo nazajutrz był już koncert.

Liquid Club, miejscówka na 800 osób – dla polskich imprez kurczyła swą objętość do maximum 600 osób. Wszystko przez zamieszki z udziałem rodaków podczas pierwszej imprezie w tym miejscu. Wyobraźcie sobie państwo, że pierwszym polskim, kulturalnym ujawnieniem był tu koncert Reni Jusis… Jak zdążyliśmy się dowiedzieć w Liquid Club – poza R. Jusis grali do tej pory min. Franz F. Arctic M., Rapture, ale ponoć właściciele klubu bardziej sobie chwalą polskie eventy. Z prostego powodu: Na Franzu Ferdynandzie bar zarobił 1200 BP, na Pidżamie Porno: 3500BP. Polak potrafi!

To ponoć jeden z najlepszych klubów w Szkocji, trochę nas to zdziwiło kiedy tam wjechaliśmy. Z polskich klubów LC przypomina nieco lubelskie Graffiti. Za to sprzęt był nielubelski … był taki, że Ruskiemu i Mirmiłowi gaciochy pospadały poniżej stanów krytycznych. Na scenie też to odczuliśmy, prawdziwa przyjemność grania, bezpieczna bliskość dźwięku.

Sam koncert był fantastyczny – na sali – oczywiście 98 procent Polandu, nie śpiewali może tak głośno jak na koncertach w Warszawie czy w Krakowie, ale bawili się kozacko i sympatycznie. Najlepszą recenzją naszego koncertu będzie jednak reakcja pozostałych 2%. Obsługi i kilku szkockich Piętaszków. Goście z obsługi, na początku mieli z nas nieukrywaną polewkę, widocznie śmieszył ich nasz język i nasz szczątkowy sprzęt, który zabraliśmy z ojczyzny. Szkoci śmiali się nam niemal w twarz do momentu kiedy nasze granie ich samych zaczęło kręcić. Facet od świateł skończył koncert tańcem chochoła.

Po koncercie miało być after party z naszym udziałem, połączone z otwarciem nowego, polsko-szkockiego klubu, światła, bibka, szampan i capstrzykowa szamka… Gdy dotarliśmy na miejsce okazało się przywalił tu taki tłum, że dla nas już zabrakło miejsca… Wbiliśmy się z trudem na miejsca stojące. Mimo to był ogień, sporo procentów, wiele fajnych rozmów… cdn.