Niusy

06.11. 2002

Widziałem żółwie w Mińsku

Skrocona wersja ukazala sie w Przekroju nr 44/02

Turystyka rock’n’rollowa, czyli autokarowa wycieczka na Białoruś z T.Love i Pidżamą Porno.

– Legoland! – mówi Muniek, wytrzeszczając oczy. Przez 350 kilometrów od Brześcia jechaliśmy autostradą w zupełnej ciemności, ani jednego miasta po drodze. Teraz, o północy, po wjechaniu do centrum Mińska przez kilka kilometrów po obu stronach autokaru ciągną się jasno iluminowane socrealistyczne pałace z kolumnadami. Niczym potiomkinowska wioska. O szóstej rano śpiącego snem sprawiedliwego Muńka (według dokumentów Zygmunt Staszczyk, magister polonistyki) zbudzi państwowa muzyka z hotelowego głośnika-kołchoźnika, transmitującego program państwowego radia.
Hotel nazywa się ,40 liet pobiedy” czyli ,40 lat zwycięstwa”. Ale nocleg w nim to raczej porażka: zimno, tapety w pokojach odłażą od ścian, w kranie jest ledwie letnia woda, na sedesach ostały się drewniane deski (zanim poprosi się etażową o papier toaletowy, można w łazience znaleźć tylko gazetę z reklamami komputerów), a na śniadanie dają tu parówki o chemicznym posmaku lub naleśnika z mięsem przypominającym pierwsze polskie hamburgery, o których mówiono, że produkowane są z nutrii. Pidżama Porno, która przyjechała teraz razem z T.Love na koncert w ramach dni polskiej kultury, nocowała w tym hotelu już dwa lata temu, kiedy pierwszy raz grała koncert na Białorusi, z NRM-em, czołową białoruskojęzyczną grupą. – To taka ichnia Nirvana – mówi o niej lider Pidżamy Grabaż (według dokumentów Krzysztof Grabowski, magister historii). – Ale z ważnymi tekstami.

– Wybacz, nie wiem jak mogłem ci kazać wysiąść, nic nie pamiętam – Polak, perkusista T.Love (według dokumentów Jarosław Polak, magister socjologii) przez siedem minut przez komórkę przeprasza Budzika, technicznego. Kiedy Polak zasnął na granicy, wartość jego sprzętu musiał szacować do deklaracji celnej Kuzyn, bębniarz Pidżamy. Przegapił również, że białoruscy pogranicznicy dostrzegli to, co zignorowali polscy: paszport Budzika był przeterminowany i delikwent musiał zostać w Terespolu. Dopiero rano Polak zauważył jego brak i został uświadomiony, że sam będzie teraz musiał nosić i ustawiać swoje bębny. Koledzy wmówili mu dla żartu, że to on w ataku furii wyrzucił Budzika z autokaru. Potem zakładali się jak długo Polak będzie prosił Budzika o przebaczenie za swą rzekomą porywczość. Minuta roamingu z Polską kosztuje 10 złotych. Lokalna rozmowa przez komórkę kosztuje dolara. Średnia pensja to 50 dolarów. Ale komórek przybywa. Nikt nie pracuje na jednym etacie, ludzie biorą po parę zajęć i kombinują. Kupują nawet samochody. Więcej niż wysłużonych ład i wołg widać już na ulicach Mińska aut zachodnich marek. Zwykle wozy dziesięcioletnie i starsze, co ciekawe – same duże. Golf był najmniejszym, jaki widzieliśmy.

Kiedy w autokarze pytałem Grabaża o wrażenia sprzed dwu lat, szczerze odpowiedział, że niewiele pamięta, gdyż byli wtedy non stop pijani. Również ze względów higienicznych – wódka gwarantowała dezynfekcję organizmu przy posilaniu się tutejszym jedzeniem. Piwo było niepijalne. Nie mówimy o polityce.
Teraz się zmieniło. Nie znaczy to bynajmniej, że poprawiło się jedzenie (nie!), albo białoruskie piwo. Ale jest przynajmniej rosyjska ,Bałtika”, która nie ustępuje ,Żywcowi” czy ,Lechowi”. ,Bałtika” numer 3 to typowy lager, numer 6 to porter. I Muniek popełni wielkie faux pas chwaląc na koncercie to piwo wobec białoruskiej publiczności.
Przy śniadaniu spotykamy Jacka Kleyffa (według dokumentów inżynier architekt) i muzyków jego Orkiestry Na Zdrowie. Przyjechali wcześniej pociągiem, bo grał przedwczoraj dodatkowy koncert w kościelnych podziemiach, z Dimą, który występował przedtem w innej ważnej tutejszej kapeli Kryvi. Kleyff tak jak Grabaż koncertował już wcześniej na Białorusi. Mówi, że trochę się zmieniło. Radzi abym poszedł na Komarowski Rynok; jeszcze dwa lata temu trzeba było odstać za każdym zakupem w trzech kolejkach, teraz jest inaczej.
O polityce nie rozmawiamy. Bo o czym rozmawiać?
Obwieszeni cyfrowymi aparatami i kamerami niczym japońscy turyści. Polak od razu zgrywa swoje zdjęcia na dysk laptopa. Kiedy chodzimy po mieście, nie możemy wyzbyć się wrażenia, że podobnie musieli się czuć kilkanaście lat temu w Polsce zachodni muzycy i dziennikarze. Taka podróż w czasie. W domu towarowym Muniek kupuje dla dzieci prezent – matrioszkę z wizerunkiem Putina. Wyłania się z niej lalka-Jelcyn, potem Gorbaczow, potem Breżniew, wreszcie Lenin. Ale Łukaszenki nikt w taki sposób nie śmie potraktować.
Komarowski Rynok – fontanna (czy naprawdę chcę tu znów przyjechać? – ale wrzucam do niej pięciogroszówkę), architektura nie tyle sowiecka, co enerdowska. W wielkiej betonowej hali sprywatyzowano stoiska. Sprzedawczyni astrachańskiego kawioru nabiera kilka dużych pomarańczowych ziaren na ostrze noża i nakłada mi na wierzch dłoni, abym spróbował jaki ,wkusny”, może kupię. Za średnią miesięczną pensję Białorusin nabędzie kilkanaście puszeczek tego przysmaku. Żywić się będzie prędzej nieznaną u nas kapustą morską (glony) po 2500 rubli za kilogram. A najpopularniejszą zakąską do piwa są suszone kalmary (700 rubli za paczuszkę, bardzo słone). Kiedy patrzę na mapę, widzę Białoruś jako kraj bez dostępu do morza – te kalmary są z Władywostoku, jest jakbyśmy byli ciągle w sowieckim imperium.
Kołchoźnik nadaje audycję z okazji Światowego Dnia Turystyki. Pani w radiu mówi o walorach turystycznych Białorusi, chwali cenne zabytki swojego kraju. Agnieszka (stosunki międzynarodowe, specjalizacja wschodnioeuropejska), która razem z Jolą przyjechała z Polski pracować przy organizacji występów polskich teatrów i kapel, pokazuje monumentalny Pałac Republiki i objaśnia, że parę lat temu Łukaszenka kazał pod jego budowę wyburzyć jeden z ostatnich kwartałów mińskiego starego miasta. Archeolodzy dostali tylko cztery dni na zbadanie jego reliktów. Potem wszystko przykrył beton. Zostało kilka cerkwi. – Dwa tygodnie temu prezydent Łukaszenka uronił łzę nad stanem mińskiej komunikacji – opowiada Agnieszka. W ramach nowoczesności zlikwidował w centrum trakcję brzydkich trolejbusów. Po głównym prospekcie jeżdżą teraz nowiutkie niskopodłogowe autobusy, dublujące dokładnie jedną z dwu linii metra. Bo ma być ładnie. I, po prawdzie, jest ładnie. Po chodnikach centrum chodzą babuszki i profesjonalnie zbierają każdy papierek. W mińskim metrze (plastikowy żeton otwierający bramkę – 150 rubli) jest czyściej, niż na przykład w budapesztańskim, którym jeździłem w maju. Nie widzi się żebraków, wyjąwszy jedną babcię przy kiosku z piwem, ale nie w centrum, lecz w Parku Czeluskińcew. Przy wejściu do centralnego domu towarowego parę osób handluje kwiatami, a jedna kobieta – co zaskakujące – żywymi żółwiami.

Wreszcie koncert. Dyskoteka w Parku Czeluskińcew (bohaterów sowieckiej wyprawy polarnej), właściciele musieli w końcu dać łapówkę milicji, która jeszcze w południe nie wydała zgody na imprezę. Zaczyna Jacek Kleyff. Grał kiedyś w Salonie Niezależnych, najważniejszym politycznym kabarecie lat 70., potem zbierał z drzew szyszki. Teraz ma pięćdziesiąt parę lat. A dzieciaki na sali siedemnaście-dwadzieścia. Pewnie nic nie rozumieją z jego piosenki o Brunonie Schulzu, którą zapowiada po polsku. Czy innych, w których – sam pół-Żyd – Kleyff z jednej strony mówi o holokauście, z drugiej nie przechodzi do porządku dziennego nad zbrodniami ubeków żydowskiego pochodzenia. Ale kiedy teraz Orkiestra Na Zdrowie gra rock-reggae i ska, łysy weteran w okularach, zaprzeczenie rock’n’rollowego mitu o pięknie i młodości, wzbudza entuzjazm tych kilkuset młodych Białorusinów, tańczących i wyrzucających do góry ręce. ,Jeden jest rytm, jeden rytm” – śpiewa, a oni to czują!
Ale widziałem i Grabaża tydzień wcześniej, nieogolonego – miał siwy zarost. Dwa lata odeń starszy Muniek farbuje na rudo swoje szpakowate włosy. W 1989 roku, tuż przed Aksamitną Rewolucją Pidżama Porno występowała w Pradze (w tamtym roku napisał też ,News From Tienamen” o pseudorewolucjonistach-konformistach w Zachodnim Berlinie i ,Grudniowy Blues o Bukareszcie”). Mam kasetę z tym koncertem, między piosenkami słychać na niej okrzyki z publiczności: ,Solidarita!”. Wtedy 24-letni Grabaż z kolegami jechali na koncert pociągiem i tramwajem, dziś – komfortowym autokarem (z wideo: Woody Allen, ,Wiedźmin” i Kutz, lektury: Gombrowicz, Varga i Masłowska), zaś całą zabawę finansuje postkomunistyczny rząd III RP. A publiczność krzyczy ,Żywie Biełaruś!” i to jest nielegalne, tak jak biało-czerwono-biała flaga i godło Pogoń z czasów prezydentury Szuszkiewicza, a nie znów łukaszenkowska postsowiecka flaga zielono-czerwona i postsowieckie godło z kłosami. W wydawałoby się niepodległym kraju, bo ,Żywie Biełaruś” jest po białorusku, a nie po rosyjsku – nie w ,kulturnym” języku promoskiewskiego Łukaszenki. Grabaż odkrzykuje: ,Priwiet Minsk, priwiet Biełaruś!”.

W przerwie między Pidżamą Porno a T.Love dziewczyny w koszulkach NRM zaczynają śpiewać, a melodię podchwytuje większość publiczności. Czy to jakaś dawna, patriotyczna pieśń? Wydaje mi się, że słyszę słowa ,nie żełaj, nie żełaj” wzywające do poświęcenia. A T.Love daje swój najlepszy koncert od niewiadomo kiedy. Jakby Pidżama swoim punkowym zacięciem wyzwała załogę Muńka, trzy razy bardziej popularną w kraju, a tu równie nieznaną. Nic z miałkich przebojów o programowo durnych tekstach wymuszanych przez ich kosmopolitycznego komercyjnego wydawcę i lansowanych w komercyjnych radiach. Nie ma ,Nie nie nie” ani ,Chłopaki nie płaczą”, tylko ostre rockowe numery na zmianę z korzennym reggae.

– Jak to jest, że waszej publiczności tak bardzo podobają się wszystkie polskie zespołu, których w ogóle nie znacie? – zagaduję blondynkę, która razem z rudą koleżanką tańczy na koncercie. Alena nie umie odpowiedzieć jednoznacznie, ale mówi, że Pidżamę zna z poprzedniego koncertu w Mińsku i jej się bardzo spodobała. Zresztą dla Aleny sam koncert to święto. Bo w Mińsku koncerty białoruskojęzycznych zespołów odbywają się raptem 3-4 razy do roku. A rosyjskich od 4 lat programowo nie słucha. O takim Tatu nie pogadam ani z nią, ani z Cwietą, są przerażone, kiedy opowiadamy im, że w Polsce to teraz najpopularniejsza zagraniczna płyta. Za to wreszcie dowiaduję się, że w piosence, którą z Lawonem śpiewa cała sala, w refrenie nie słychać wcale ,nie żełaj”, ani ,nie szagaj”, jak mi się wydawało, tylko ,nie czakaj, siurpryzau nia budzie”. Nie rosyjskie ,żdi” (czekaj) tylko białoruskie słowo, bardziej podobne do polskiego. Więc ,nie ma co czekać, nie będzie żadnej niespodzianki”. Alena zaczyna mówić o pierwszej zwrotce zaczynającej się od przebudzenia wśród woni komunalnego mieszkania. Gdy T.Love gra ,Autobusy i tramwaje” próbuję wytłumaczyć Alenie, jak ważna była dla mnie ta piosenka kilkanaście lat temu, kiedy wyrażała podobną beznadzieję.
A kiedy proszę Alenę, żeby powiedziała coś o sobie, zamiast przekrzykiwać gitary i bębny, pisze w moim notesie, że ma 22 lata i pracuje w pewnej firmie jako sekretarka. Po białorusku, ale łacińskimi literami. Tak jak ci Serbowie, którzy w reżimie Miloszevica drukowali swoje gazety nie cyrylicą, lecz zachodnim alfabetem, żeby odciąć się od prawomyślnej-prawosławnej kultury.

Tak samo łacińskimi literami zapisana jest wkładka z tekstami płyty NRM, którą oglądamy w nocnej pizzerii (tłusta i nie za dobra pizza 5000 rubli, piwo ,Bałtika” 2500). Płyta nazywa się tak samo jak piosenka, która ciągle za mną chodzi: ,Try Carapachi” czyli ,Trzy żółwie”. Jej tekst jest metaforą beznadziejnej sytuacji na Białorusi. A więc po tym przebudzeniu, kiedy życie bierze cię w pętlę, zaczynasz rozumieć, że tak jak dawniej Ziemia jest płaska i opiera się na trzech żółwiach.
,Nie było Halileja i Boba Marleja
Nie było Salvadora Dali
Ni Lenina ni Lenana ni Karła Lineja
A kity i carapachi byli”
,Kity” to wieloryby. A więc lider NRM Lawon Wolski (czy może Lavon Volski – bo tak pisze się jego nazwisko na okładce) gorzko pokazuje, jak daleko cofnęła się jego ojczyzna pod rządami Łukaszenki: to świat bez nowożytnej nauki, Galileusza czy Linneusza – ciemnota. Teraz przyrównuję pesymizm tekstu do ,Polski” Kultu, kolejnego alternatywnego przeboju naszego wydawałoby się, że beznadziejnego roku 1988. A potem znajdę na wkładce płyty pozdrowienia dla Kazika Staszewskiego i Pidżamy Porno (a także dla Roberta Leszczyńskiego i Adama Michnika!).
NRM to po polsku Niezależna Republika Marzeń. Ta najważniejsza białoruskojęzyczna kapela w Mińsku wydaje własne paszporty i bije własną monetę z Pogonią. Pogoń to po białorusku Pahoń. Pit Paulau, gitarzysta NRM mówi, że to Białorusini byli prawdziwymi Litwinami, a Jagiełło mówił po białorusku.
Ich koncerty rząd Łukaszenki traktuje jako wentyl bezpieczeństwa. Przed wyborami nie, teraz tak, choć ochrona brutalnie traktuje publiczność (impreza miała pozwolenie do godz. 23, po koncercie sala natychmiast opustoszała), a fani bez powodu mogą wylądować na milicyjnym dołku. A dla nas, Polaków-turystów, spotkany milicjant był miły i gdy trafiliśmy na zepsuty bankomat, to uprzejmie wskazał drogę do drugiego. NRM grają od kilkunastu lat. Pit szacuje, że rozeszło się 60 tysięcy nośników (kasety, płyty) ich pierwszego albumu (proporcjonalnie do ludności – w Polsce byłoby to 200 tysięcy), ale oni sami nie mają z tego nic – rynek płytowy na Białorusi jest całkowicie piracki. Dlatego najnowszą płytę wydali sami, a on sprzedaje ją sam na koncertach. Nie zalegalizował tego wydawnictwa – zjedliby go podatkami.
W tej nocnej knajpie rezydują ogoleni na łyso panowie o potężnych karkach w skórzanych kurtkach. Pit mówi, że nie ma w Mińsku żadnego lokalu, gdzie czułby się dobrze. Na ulicach ostały się jeszcze tabliczki z nazwami po białorusku z pierwszych lat niepodległości jak ,Pierszomajskaja”, a nie rosyjska ,Pierwomajskaja”, jak na nowym planie Mińska, który kupuję w kiosku (1500 rubli).
Ale na niepozornych plakatach reklamujących ten koncert nieznana ręka dopisała flamastrem: ,Czemodan, wokzał, Warszawa” (walizki, dworzec, Warszawa). Cierpki obrót koła historii. Dziesięć lat temu białoruscy patrioci pisywali rosyjskiej armii ,Czemodan, wokzał, Moskwa”. Dziś ktoś (ubecy?) nie chce tu gości z Polski i do Warszawy każe wynosić się także posługującej się łacińską czcionką kapeli z Mińska.

Alena i Cwieta obfotografowały się z polskimi muzykami. Było wesoło; Grabaż zaczął mówić po angielsku ,I’m very shy before five beers”. Kolejne zdania potrafiły składać się ze słów w czterech językach: angielskiego, białoruskiego, rosyjskiego i polskiego. Kiedy jednak
zaczęliśmy używać mocnych słów, które polski zaczerpnął z rosyjskiego, wyraźnie speszyło to dziewczęta (a kiedy z Bogdanem, fotografem i Sławkiem, gitarzystą Pidżamy przechodziliśmy rano koło uniwersytetu zaskoczyły nas czułe, dziewczyńskie przytulanki tamtejszych studentek). I tak od dłuższego czasu mówiły, że muszą iść już ,na chatu”. Perkoz, gitarzysta T.Love dzieli się swoimi spostrzeżeniami z nocnego sklepu: wódka kosztowała tylko półtora dolara, ale za to sok do niej dwa. Zbadano też już gdzie jest miejscowy pigalak. Ale dziś zabawa po białorusku wygląda tak: w pokoju nr 95 na dziewiątym (czyli licząc po polsku ósmym) piętrze muzycy Pidżamy pornosa oglądają na ekranie Polakowego laptopa.

RAMKA
Miński cennik. Jeden dolar – około 1800 rubli białoruskich. Złotówka – około 400 rubli. Kurs taksówką po centrum – 3500 rubli (uwaga – brać żółte wołgi, właściciele zachodnich wozów żądają trzy razy tyle). Film Kodaka (czułość 100, 24 klatki) – 2800 rubli. Najtańsze papierosy ,Prima” – 180 rubli, zachodnie – od tysiąca w górę. Rosyjskie piwo ,Bałtika” w sklepie od 1000 rubli, w dyskotece 1500. Duża butelka ukraińskiej pieprzówki na miodzie – 14000 rubli, pół litra białoruskiego koniaku – 8000. Mała puszka prawdziwego astrachańskiego kawioru – 15000 rubli. Obiad w restauracji ,Krynica” (self service, ale bez alkoholu, są tylko piwa zachodnie po zaporowych cenach i wódka Absolut) – 10000 rubli (kotlet de volaille ledwo letni). Dwuosobowy pokój w hotelu ,40 liet pobiedy” – 80000 rubli (uwaga, jeśli przyjedzie się po północy, liczą taniej – dwie noce za półtora!), w cenie noclegu niejadalne śniadanie. Bilet na koncert T.Love, Pidżamy Porno, Orkiestry Na Zdrowie i NRM – 5000 rubli.