W drugiej połowie marca 2007 roku ukaże się nowe wydanie legendarnego albumu Pidżamy Porno „Złodzieje zapalniczek”. Album ponownie nagrywano późną wiosną, latem i jesienią 2006 roku, w żeleźnickim Studio Q, płytę zrealizował Tom Horn. Produkcją zajął się Grabaż z pomocą Kozaka. Na płycie znajdzie się 11 kawałków podstawowych, znanych z wydania pierwszego ( bez „Filmu o końcu świata”) oraz 3 nagrania bonusowe i jeszcze z dwie niespodzianki. Utworem promującym to wydawnictwo będzie piosenka „Czekając na trzęsienie ziemi”, do której Arek Szymański wysmażył klipa. A oto co w tej historii ma do powiedzenia Grabaż….
W lutym 2007 roku minęło 10 lat od ukazania się tej słynnej płyty Pidżamy. Przez wielu uznawanej za pierwszą „poważną” płytę w dyskografii PP. Najtrafniej ujął zawirowania z kolejnością pidżamowych krążków PDW, pisząc …”Pidżama to zespół, którego trzecia płyta ukazała się jako pierwsza a pierwsza jako trzecia…”.
„Złodzieje” byli nagrywani w 1996 roku. Dziwny to był czas… Zespół reaktywowany rok wcześniej funkcjonował wówczas na tzw. „scenie niezależnej” i w pierwszym roku koncertował całkiem sporo – jak na warunki kapel scenowych, zagraliśmy bodaj z 15 koncertów ( z tego 5 w Poznaniu), wydana na kasecie na 4 kawałkowa epka „Zamiast burzy” spotkała się z zadziwiająco dobrym przyjęciem krytyki i publiczności.
Rok później już tak niebiańsko nie było. Zespół zaproszono raptem na 6 koncertów. Ciężko przy takiej liczbie sztuk było utrzymać zespół. Każdy oczywiście chodził do „normalnej pracy”. A i tak brakowało kasy na jakiekolwiek zakupy sprzętowe, na koncerty jeździliśmy prywatnym autem Grabaża, pakując ze sobą tylko gitki, stopę i werbel. Zaczęło to śmierdzieć jakimś upiornym hobby.
Reaktywując zespół, byłem wstępnie „po słowie” z Pietią, właścicielem ówczesnego „niezależnego giganta” QQRYQ, który wyraził chęć sfinansowania i wydania nam płyty. W miarę zbliżania się terminu nagrywania, deklaracje kolegi Wierzbickiego deformowały się w gęstniejącej mgle niedomówień i telefonów głuchnących nagle… Inni giganci sceny – NNNW – zaproponowali nam 10 % w płytach, które to sami mieliśmy opylać po sklepach i po Czad giełdach. Jeszcze dzisiaj kiedy to piszę i sobie przypominam, na skondensowane rzygi mnie się zbiera.
Wówczas pojawiła się Migrena Records czyli Max z Post Regimentu i jakiś jego koleżka. Label miał być dystrybuowany przez jakiegoś majorsa. Najbardziej żałuję, że nie zachowała się umowa z tą firmą. W odróżnieniu od NNNW składała się z 3 stron (tamta z jednej), 3 krotnie również większy bił z niej kosmos – na przykład zapis, że umowa traci ważność kiedy Maksa lub kolegę relegują z pracy. Ale ci aktywiści obiecali przynajmniej jakiś pieniądz na nagranie…
Zaczynaliśmy to robić w momencie kiedy zespół praktycznie nie istniał. Jacek, nasz ówczesny basista, w połowie kawałka urywał się do pracy (uczył angielskiego w szkole), Kozak przyjeżdżał z Piły (pracował w Radio Henryka S.) na dwie godziny i nie za bardzo znał kawałki, które miał nagrywać, raz na jaki czas wlatywali do studia Sweet Nojsi i zabierali wzmacniacze, bo na koncert jechali. Wtedy przerzucaliśmy się na Eltrony. Dziadek, realizator płyty, utrzymywał, że żaden piec nie ma takiego soundu i wygaru jak sprzęt z Wrześni. Więc dochodziło do sytuacji, że jedna część piosenki nagrywana była na Gallien Krugerze a druga na Eltronie… Atmosfera nie była bojowa. Dużo fajniej zagraliśmy te kawałki na demo, rok wcześniej, ale wtedy jeszcze wszyscy pamiętali jak się je gra i nikt do pracy nie zasuwał, bo nagrywaliśmy je w weekend.
Materiał rejestrowaliśmy na zwykłe kasety magnetofonowe i czterościeżkowy kaseciak marki Yamacha ( a co?) w Studiu Czad w Swarzędzu. Wszystkie ślady bębnów Dziadek zmiksował na jeden track, pozostałe 3 zajęły gitary. Wokale i dogrywki mieliśmy nagrać w Studio Giełda w Poznaniu…
W tamtym okresie wynajęcie tego studia wiązało się z galaktyczną kasą, niewyobrażalną i nieosiągalną dla nas… no ale mieliśmy obietnicę z Migreny Rec… Wolne, czterogodzinne terminy były tylko w okolicach południa, kiedy discopolowcy szli zeżreć obiad. Niejaki Sokół (Bolter, Just5) przeżywał okres kolosalnej prosperity, więc trzepał tam muzykę na kilogramy. Kasy miał jak lodu więc obiad żarł długo, na szczęście.
W Giełdzie nagrywało się analogowo, na tzw. „szeroką taśmę” – stół każdorazowo należało konfigurować pod nasze ustawienia. Trwało to około 1,5 godziny, więc na nagrania zostawały trzy godziny. Zresztą cały materiał zmiksowaliśmy w 4 godziny. Oto wielka tajemnica mega brzmienia tej płyty.
Wiedziałem już wtedy kilka rzeczy… Pierwsza: gdybyśmy nie nagrali tego szajsu, Pidżama zdechłaby na suchoty. Druga: gdyby ta płyta się nie ukazała to najprawdopodobniej nie miałbym siły bawić się w to ponownie. Trzecia: pomimo świadomości oczywistego wiocherstwa tego materiału, żywiłem niezachwianą wiarę w moc tych piosenek, wiedziałem, że same w sobie są kurewsko niezłe. Czwarta, kto wie czy nie najważniejsza: trzeba tak szybko jak to tylko możliwe wypierdalać ze sceny niezależnej, odciąć się od tego zapyziałego i zdogmatyzowanego getta, by nie zostać na wieki: frajerem, frustratem, alkoholikiem i koniec końców – niewolnikiem nijakości i jedynie słusznej, ideologicznej biedy.
Migrena Rec. oczywiście zbankrutowała i legła w gruzach – w momencie kiedy trzeba było zapłacić za studio. Podejmowałem próby upchnięcia „Złodziei” różnym firmom – żadna nie była zainteresowana, ani te rekiny, ani niezależne karasie, jedynie SP Records wyraziła wstępne zainteresowanie – ale i w ich przypadku umarło to przy pierwszym podejściu. Szef Giełdy wysyłał do mnie prokuratora. Kasę na wykup taśmy wyłożył mój brat, Marcin Grabowski. Pomnik mu kiedyś za to postawię.
Zostaliśmy więc właścicielami materiału z fajnymi piosenkami, tyle że chujowo nagranych. Koncertów jak nie było tak nie było. Dawaliśmy te numery do posłuchania wielu osobom, mało komu się podobało, nawet zawsze nam życzliwy PDW, twierdził że mimo niezłych kawałków produkcja kuleje i trzeba by nagrać raz jeszcze. Pomyślałem sobie w duchu ( co rzadko mi się zdarza): na chuj dałem ci się Dunio, nabrać na tę zasraną reaktywację, skoro nawet i ty nosem kręcisz.
W ostatnim akcie rozpaczy wykręciłem jeszcze raz. do Pietrzaka. Przyjechałem do Warszawy. Poszliśmy z Duninem do niego. Wziął materiał. Po miesiącu zadzwoniłem i spytałem co dalej? Powiedział: słaby ten materiał, ale mogę go wydać, jak ci zależy, przyjedź podpisać umowę.
Jeden, jedyny raz w życiu zaspałem na pociąg. Umówiliśmy się na 11.30… wsiadłem w auto i w 3 godziny 15 minut byłem pod Anielewicza, Pietrzak spóźnił się dwa kwadranse:… Słuchaj, ja ciebie bardzo przepraszam, ale zaraz muszę iść do szkoły. Co to była za umowa!!! Wyszło na to, że gdybym miał wąsy, to nie mógłbym ich przez 10 lat zgolić. Drugi pomnik dla Pietrzaka….
Pamiętam jeszcze premierowy koncert – w warszawskim kinoteatrze Tęcza, na Żoliborzu, w lutym 1997 roku. Koncert zorganizował Dunin sam, bo SP się nie chciało. W dzień koncertu nastąpił atak monstrualnej zimy i musieliśmy zostawić bus ze sprzętem w Poznaniu, pojechać do stolicy pociągiem i kombinować sprzęt po znajomych. Przyszedł komplet, całe 400 osób. Tak to się zaczęło…
Od tamtego dnia wiele się zmieniło. Na licznikach mamy 10 lat więcej, 8 płyt, z 500 koncertów, pracę magisterską na nasz temat, coraz trudniej nam na siebie patrzeć bez śmiechu, wymieniła się nam kilka razy nasza publiczność, niektórzy przychodzą na koncerty z dziećmi, inni z drugimi żonami, przestali kochać nas krytycy w Warszawie (15) i we Wrocławiu (1), nawet Dunin woli Masłowską… Pomnik dla Dunina.
Nie wiem jak długo będę miał siłę pociągnąć ten cyrk dalej, podskórnie czuję, że bliżej nam niż dalej do brzegu, do kresu. Na razie tylko Czas, przechodząc obok drzwi moich, chrząka znacząco, jakby chciał powiedzieć: SZYKUJ SIĘ!!!.
Kiedy w lipcu 2006 roku na forum Pidżamy rozpoczęła się dyskusja nad celowością, a raczej bezcelowością powtórnego nagrania „Złodziei Zapalniczek”: że to bez sensu, dla kasy jeno i czarne chmury nad Bałtykiem i Tatrami, napisałem, że ta płyta to mój kaprys, za swoją kasę zresztą. Dziś dodam również – bym się w piekielnych łóżkach smażył znośniej, że przynajmniej w tym temacie, zrobiłem wszystko, jak Pan przykazał talenta rozdając. To dla tej płyty, pierwszej po 10 latach czekania ( „Złodzieje” były pierwszym moim krążkiem CD, który stanął na mojej półce z płytami) wszedłem drugi raz do tej samej rzeki i nie utonąłem. Więc drogie misie – pocałujcie wujka w podogonie, bluzgajcie, narzekajcie do woli i nie kupujcie tej płyty, proszę.
g.